Chyba wcześniej się nie pochwaliłem (bo i czym tu się chwalić) - niestety miałem bliskie spotkanie trzeciego stopnia z drzewem jakoś tak w listopadzie, czy w grudniu.
Cofając w wąskiej uliczce przylutowałem tyłem w jakąś brzozę czy coś (ach te mordercze brzozy...). Całe szczęście prędkość była na tyle mała, że powstałe w ten sposób wgniecenie było wielkości pięciozłotówki, a drzewo rosło pod takim kątem, że ucierpiała tylko klapa, a zderzak nawet go nie dotknął.